Przejdź do głównej zawartości

Gdy gwiazda porno ma więcej miejsca na Wikipedii niż laureat Nobla

Gdy Wikipedia kocha kliki bardziej niż noblistów

Zastanawiałeś się kiedyś, ilu uczonych, badaczy czy naukowców mieści się w Wikipedii? No pewnie wielu - w końcu to encyklopedia. Tylko że te „wiele" to raczej teoretyczna liczba, bo w praktyce biografia przeciętnego profesora, który poświęcił życie na badanie nowotworów czy fizyki kwantowej, zajmuje często mniej miejsca niż artykuł o gwieździe porno. „Urodził się, badał, opublikował, zmarł”. Koniec. Zero życia, zero kontekstu, zero historii. Jakby istnieli tylko między pierwszą a ostatnią publikacją.


I nie, to nie żart. To fakt. A konkretnie: Jenna Jameson, Rocco Siffredi, Sunny Leone - ikony branży rozrywki dla dorosłych - jak też wielu innych, mają w angielskiej Wikipedii artykuły o imponującej objętości. Opisy szczegółowe jak kronika dynastii. Data urodzenia, pseudonimy, filmografia, nagrody, historia kariery, cytaty z wywiadów, a nawet sekcja „życie prywatne” z dokładnością do kota, którym się opiekowali w 2003 roku.

Nie mówię, że Jameson nie zasługuje na artykuł. Owszem, była ikoną branży, przedsiębiorczynią, założyła własną firmę, która w 2005 roku miała przychody rzędu 30 milionów dolarów. Ale naprawdę więcej miejsca niż Peter Higgs? Gościa, który wyjaśnia, skąd cząstki mają masę? 

Wikipedia: kultura kliku

Problemem nie jest sama Jenna Jameson. Problemem jest to, co Wikipedia odzwierciedla: kultura kliku wygrywa z kulturą osiągnięć. W 2007 roku, gdy artykuł o Jameson został zgłoszony do statusu „wyróżnionego", wybuchła dyskusja. Jeden z edytorów napisał wprost: „Jestem przekonany, że wkład pani Jameson w historię świata nie jest porównywalny z tymi ludźmi, więc 60 KB to zdecydowanie za dużo". Inni edytorzy dyskutowali, czy biogram powinien rzeczywiście mieć taką długość, biorąc pod uwagę jej historyczne znaczenie w porównaniu do postaci takich jak Mahatma Gandhi (wówczas 66 KB), Nelson Mandela (51 KB) czy Matka Teresa (31 KB). Zwracano uwagę, że artykuł o Jameson był przesadnie obszerny w stosunku do jej wkładu w światową historię, a porównanie z wielkimi postaciami nie wypada korzystnie. 

Podsumowując, dyskusja była daleka od prostego sporu o długość - była to debata o balansie między znaczeniem historycznym a dostępnością źródeł, neutralnością, kompletnością i specyfiką tematu, który dla wielu jest wciąż kontrowersyjny, a jednocześnie dla wielu zasługuje na solidne udokumentowanie. Artykuł o Jameson uważano ostatecznie za dobry wzór dla biogramów osób z branży rozrywkowej dla dorosłych, mimo że wygenerował pytania o to, jak Wikipedia traktuje różne kategorie postaci.

Patrząc na rozbudowany artykuł o Jennie Jameson, można zadać sobie pytanie: czy Wikipedia naprawdę odzwierciedla to, co najbardziej istotne? Czy może raczej to, co łatwo dostępne i co najbardziej klikalne? Bo skoro biogram gwiazdy porno, pełen detali i ciekawostek, rośnie jak na drożdżach, a artykuły o wybitnych naukowcach często są zwięzłe i skromne, to znaczy, że coś tu jest nie ten tego.

Uwaga mediów jest mocno wykrzywiona w kierunku „łatwych tematów”

Osoby generujące treści, działają według prostego klucza - korzystają z tego, co łatwo znaleźć w sieci. A czego jest więcej? Wywiadów z gwiazdami porno, recenzji ich filmów, plotek, analiz wyczynów w łóżku (uff..) czy naukowych publikacji o pomniejszych badaczach, którzy nie dostali Nobla ani nie mają zespołu PR? No właśnie.


Wikipedia to w zasadzie lustro internetu, który sam jest odbiciem tego, o czym się pisze i co ludzie klikają. Spróbuj wyobrazić sobie, co częściej jest wyszukiwane - badacz raka, który w życiu opublikował 200 suchych artykułów naukowych, czy panna, która zagrała w 100 filmach porno i cieszy się 18000 obserwujących na Twitterze albo kryminalista, który po wyjściu z więzienia wydaje książkę jak to go mdliło, gdy musiał przemycić narkotyki we własnym brzuchu… Brzmi jak scenariusz serialu, prawda?

Media od dawna wiedzą jedno: uwaga to waluta. Kiedyś płaciło się nią za coś wartościowego. Artykuł o odkryciu nowej cząstki, reportaż o katastrofie, rozmowa z kimś, kto coś naprawdę zrozumiał o świecie. Dziś - wystarczy tytuł z trzema emoji i słowem „drama”. Wszystko musi być natychmiastowe, przystępne, lekkostrawne.

Nie „rozumiesz”, tylko „czujesz”. Nie analizujesz, tylko scrollujesz.

I tak naukowiec, który przez dwadzieścia lat badał raka, przegrywa z gościem, który rozlał colę na TikToku. Bo jeden potrzebuje trzech minut ciszy, a drugi trzy sekundy krzyku. A krzyk, jak wiadomo, klika się lepiej. Media to wiedzą. Internet to nagradza. Algorytmy to świętują. 

Dlatego Wikipedia ma dłuższe biografie aktorek porno niż fizyków jądrowych. Bo ktoś je pisał, bo ktoś je czytał, bo ktoś je klikał. Skoro jest więcej łatwo dostępnych źródeł o bzdurach, to ich opisy rosną jak królicze mioty. To nie spisek - to demokracja uwagi. Nie decydują mądrzy. Decydują liczni. Algorytm nie zna pojęcia „ważne”. Zna tylko „popularne”. I to jest sedno problemu: w epoce przesytu informacyjnego wygrywa nie ten, kto ma coś do powiedzenia, tylko ten, kto umie zrobić hałas. Bo dziś, żeby świat cię zauważył, nie wystarczy odkryć coś przełomowego. Trzeba to jeszcze sprzedać w formacie 9:16, z podkładem z TikToka i podpisem: „Nie uwierzysz, co odkrył ten profesor 😱”.

Naukowcy jednak - w bardzo zdecydowanej większości - nie mają agentów PR, nikt ich nie nagrywa na TikToku ani nie robi efektownych sztuczek z testami laboratoryjnymi: "siema kochani, dzisiaj będzie ziemniak z octem 💋" - a ich prace są ukryte w czasopismach wymagających czasami niezłej dawki samozaparcia. W efekcie mimo że płynnie wyjaśniają działanie kwantów, znikają w gąszczu tych, którzy mają większą szansę na medialny rozgłos i pikselowe lajki. I tak Wikipedia, zamiast być encyklopedią wiedzy, staje się encyklopedią „co jest na topie”. 

Można powiedzieć, że mamy do czynienia z cyfrową karmą – algorytm karmi się tym, co popularne, a popularność rośnie dzięki łatwo dostępnej i medialnej treści. Nie dziw się więc, że rzetelny artykuł o noblistce może znudzić się szybciej niż 15-sekundowy taniec TikTokowy, podczas gdy informacje o tym, ile filmów zrobiła pani Jameson i dlaczego odeszła z pracy w Disneylandzie, serwowane są ci na tacy bez ograniczeń.

Taki paradoks internetu to efekt nie tylko technologii, ale też ludzkich wyborów, gdzie algorytmiczne mechanizmy selekcji nadal promują to, co klikalne, a niekoniecznie wartościowe.

Więc tak, internet miał nas wszystkich uczynić mądrzejszymi, ale czasem przeciwnie – staje się największym show na Ziemi, gdzie naukowcy muszą dzielić scenę z celebrytami od rozrywki dla dorosłych. I to właśnie ogląda (oraz czyta) algorytm, który ma nas uczyć.

Przeciętny naukowiec kontra przeciętny patocelebryta – jak Wikipedia odzwierciedla internetowe fascynacje

Owszem, Einstein czy Marie Curie to światowe legendy, z bogato rozbudowanymi artykułami na Wikipedii. Ale co z tymi naukowcami, którzy nie załapali się do popkulturowych kanonów? Ich biografie znikają w gąszczu suchych faktów, a ich dziesiątki publikacji nie mają szansy pobić viralowego treściowego jazgotu. Bo kto kliknie „Suchy raport o molekularnej biologii” zamiast „Sensacyjny wywiad z gwiazdą porno”?

Tymczasem branża porno ma dla swoich gwiazd tysiące szczegółowych haseł, rankingów, oddzielnych stron, setki filmów, list pseudonimów i bogactwo informacji o nagrodach. Nie ma w tym nic złego, jest to po prostu dokumentacja pewnego fragmentu kultury. Problem pojawia się wtedy, gdy proporcje się wypaczają - kiedy naukowcy, którzy naprawdę poszerzają granice ludzkiej wiedzy, zastępowani są przez celebrytów patologii.

Globalnie to samo wikingowanie mediów i internetów: gangsterzy jak Pablo Escobar albo Charles Manson mają więcej ekranowego czasu i rozbudowanych biografii niż dziesiątki wybitnych naukowców razem wziętych. To wzorzec, gdzie mroczne, skandaliczne historie robią największą furorę, a Wikipedia we wszystkich językach odzwierciedla to zjawisko.

Polska to nie wyjątek. Mamy tu króla złodziei i masę gangsterów - ich życie rozpisane jest jak scenariusz filmu akcji, a ich artykuły wzbudzają większe zainteresowanie niż prace wielu uczonych. W mediach też można zobaczyć „gwiazdy pod celą” - celebrytów z przeszłością kryminalną, którzy zyskują „reformowany” wizerunek i masową popularność. Zresztą wiesz jak jest..  

Internet miał nas uczynić mądrzejszymi, ale zamiast tego stał się miejscem, gdzie gangsterzy mają więcej fanów niż laureaci Nobla, a gwiazdy porno dostają dłuższe biografie niż ludzie, którzy ratują życie. I nie, to nie wina Jenny Jameson ani króla złodziei. Problem leży w nas - w tym, co klikamy, co udostępniamy, czym się zachwycamy. Algorytm nie ma moralności. On tylko odbija nasze wybory i nagradza to, co działa. A działa sensacja, patologia, drama i krzyk.

Naukowcy, którzy poświęcili życie na ratowanie ludzkości? Ciekawe, ale mało klikalne. Gangster, który przemycał narkotyki we własnym brzuchu? No, teraz mówimy. Bo to ma emocje, napięcie, dramaturgię - wszystko, czego potrzebuje mózg spragniony dopaminy.

Dobra wiadomość jest taka, że zawsze można zacząć od nowa. Wikipedia, internet, nawet TikTok - to wszystko działa według jednej zasady: dostajesz to, czego szukasz. Więc może warto wreszcie poszukać czegoś wartościowego? Może też czas odgracić swoje życie z bzdur? Bo jeśli tego nie zrobimy, za jakiś czas Wikipedia będzie miała dłuższy artykuł o kotku z Instagrama niż o człowieku, który wynalazł szczepionkę na raka.

Cześć!



Jeśli moje wpisy przypadły Ci do gustu i chcesz wesprzeć rozwój bloga, możesz postawić mi wirtualną kawę (GGwallet czeka!). Oczywiście, to całkowicie dobrowolne - blog i tak zawsze będzie dostępny za darmo. Dzięki za każde wsparcie, nawet to w formie dobrej energii! ☕😊



 **Gwarantuję Ci niezmienność moich treści**

Hash artykułu:

ID transakcji: sprawdź OP_RETURN i porównaj jego hash

Komentarze

Popularne posty

Discord kontra Forum – dlaczego Twój mózg tęskni za phpBB

Cyfrowy minimalizm - mniej pingów, więcej spokoju

Not Your Keys? – Krypto, Prawo i Wielkie Nieporozumienie