Przejdź do głównej zawartości

Cyfrowy minimalizm - mniej pingów, więcej spokoju

Cyfrowy minimalizm to moja odpowiedź na świat pełen nieustannych powiadomień – mniej pingów, więcej ciszy, więcej przestrzeni w głowie.

Wyobraź sobie świat, w którym telefon nie brzęczy co pięć minut, a Ty nie czujesz potrzeby sprawdzania Instagrama po zgaszeniu światła. Fantastyka? Nie - to coraz bardziej realna potrzeba. Witamy w świecie cyfrowego minimalizmu - trendu, który nie polega na odcięciu WiFi i przeprowadzce do chatki w Bieszczadach, ale na świadomym korzystaniu z technologii tak, byśmy to my byli szefem, a nie algorytm.

Ikona ciszy – cyfrowy minimalizm

W co wpadliśmy?

Jeszcze dekadę temu Internet był narzędziem. Włączało się komputer, wchodziło na pocztę, sprawdzało pogodę, może raz na tydzień coś kupiło. Dziś? Smartfon towarzyszy nam od momentu przebudzenia do ostatniego ziewnięcia. Podczas jazdy tramwajem nie patrzymy już przez okno. Scrollujemy TikToka. Na spotkaniu ze znajomymi nie słuchamy, tylko zerkanie na Messengerze. Już nikogo nie dziwi cisza w kolejce do lekarza, bo każdy coś w milczeniu przewija.

W badaniu Deloitte z 2024 roku aż 41% Polaków przyznało, że spędza ponad 4 godziny dziennie na smartfonie. A to tylko średnia i to z 2024 roku! W skali całego świata średnia jest jeszcze większa - to aż 6 godzin dziennie. U młodszych użytkowników czas ten jest jeszcze wyższy. Nie chodzi jednak tylko o czas, ale o jakość - a właściwie jej brak. Często to nie my decydujemy, co robimy online. Decyduje za nas algorytm - zło wcielone.

Cyfrowe życie wymknęło się spod kontroli. Granice między pracą a odpoczynkiem się zatarły. Niby jesteś na kanapie, niby "odpoczywasz", ale Twój mózg właśnie przetwarza 148 film z TikToka o tym, jak wygląda śniadanie w Korei. I nie, nie zapamiętasz nic, ale przez chwilę było kolorowo. 
Wpadliśmy też w tryb ciągłego bycia dostępnym – bo co, jeśli ktoś napisze, a Ty nie odpiszesz w ciągu pięciu minut? "Zaginął?", "Coś się stało?", "Ignoruje mnie?!". Paradoksalnie, to nie technologia się zmieniła – to społeczna presja nakręciła spiralę natychmiastowości, w której powolność i brak reakcji są traktowane jako afront. Scrollowanie w toalecie – to już nie wstydliwy epizod, a normalność.

Wpadliśmy więc nie tylko w uzależnienie od ekranów, ale i w kult multitaskingu, natychmiastowości i wiecznego kontaktu. Z jednej strony czujemy się potrzebni i „w kontakcie”, z drugiej – przemęczeni, rozdrażnieni, wiecznie „rozczłonkowani” a nawet.. samotni! W badaniach APA (American Psychological Association) zauważono, że osoby intensywnie korzystające z mediów społecznościowych czują się bardziej samotne, a jednocześnie boją się, że coś ich omija. Błędne koło.

Cal Newport i „ekonomia uwagi”

Cyfrowy minimalizm nie wziął się znikąd. Termin ten spopularyzował Cal Newport, amerykański profesor informatyki, który – co ciekawe – sam nie ma konta na żadnym portalu społecznościowym (choć konto na fb posiada jego żona). Jego książka Digital Minimalism (Cyfrowy Minimalizm - 2019) to coś więcej niż poradnik — to manifest, manifest, który powinien być dołączany do każdego nowego smartfona jako instrukcja obsługi… życia. Newport przekonuje, że współczesny świat działa na zasadach ekonomii uwagi. Platformy zarabiają na tym, że przykuwają nasz wzrok jak najdłużej — a my, często nieświadomie, oddajemy im nasze najcenniejsze zasoby: czas, uwagę i spokój psychiczny

I nie piszę o tym, że to tak fajnie i niszowo brzmi, że będę się teraz wymądrzał i od dzisiaj nauczał cyfrowego minimalizmu. Bez przesady – nie będę guru, który każe Ci wyrzucić telefon do rzeki i wracać do pisania listów gołębiem pocztowym. Po prostu kupiłem, przeczytałem książkę i widzę, że jej autor bardzo trafnie wskazuje przykłady zachowań, które dotyczyły mnie jeszcze do niedawna.

Bo wiesz jak to jest – niby wchodzisz tylko sprawdzić jedną wiadomość na Messengerze, a po pół godzinie orientujesz się, że właśnie oglądasz filmik o tym, jak ktoś w Japonii składa miniaturowe mebelki z drewna. Niby nic złego, ale takich „gratisów” w sieci jest cała góra i wszystkie mają jeden cel – przykleić cię do ekranu na jak najdłużej. Pod przykrywką drobnych powiadomień, czerwonych kropeczek i „jeszcze tylko tego jednego scrolla” aplikacje uczą nas odruchów, które niewiele różnią się od kompulsywnego klikania długopisem. Z tym że zamiast klikać sprężynkę, oddajemy naszą uwagę, czas i często dobry humor.

Patrząc na to z perspektywy lat 90, to trochę tak, jakby ktoś do paczki chipsów dorzucał karteczkę z napisem: „hej, zostań z nami jeszcze trzy godziny, bo w nagrodę możesz obejrzeć reklamę kolejnych chipsów”. Prawda, że absurd? Zamiast kompulsywnie sprawdzać telefon co pięć minut, dać sobie przestrzeń – choćby po to, żeby pogapić się w sufit, pogadać z kimś na żywo albo… znaleźć w szufladzie stare tamagotchi i spróbować uratować je przed śmiercią głodową.

Cyfrowy minimalista vs TechnoApp

Cyfrowy minimalista — nie usuwa technologii, ale ją porządkuje. Rezygnuje z tego, co rozprasza, zostawia to, co wspiera jego wartości i cele. Nie chodzi o to, by telefon stał się wrogiem, ale by przestał być panem. Nie pisze też o kompletnym usunięciu technologii z życia, tylko kalkulacji: 
Czy ta aplikacja wspiera coś, co naprawdę cenię w życiu? 
Czy wnosi jakąś wartość? 
Czy wnosi wartość
, czy tylko kradnie minuty?
 
To tak, jak z szufladą pełną kabli i ładowarek – połowy nigdy nie używasz, a mimo to je trzymasz, bo „a nuż się przyda”. Tyle że tu chodzi nie o bałagan w szufladzie, tylko w twojej głowie.

Technoapologeta (taki technologiczny kaznodzieja z Doliny Krzemowej) zawsze będzie bronił technologii, zawsze zachwali jej wpływ na świat i z ręką na sercu stwierdzi, że każdy problem da się rozwiązać kolejną aktualizacją. Pęknięcia w społeczeństwie? Spoko, „there’s an app for that”. Kryzys zdrowia psychicznego? „Najnowsza funkcja mindfulness pomoże!”.

W debatach publicznych, gdy próbuje się poruszyć temat realnego wpływu technologii na nasze życie, technoapologeci mają w zanadrzu sprawdzony trik. Zawsze wyciągają jakiś chwytający za serce case study – na przykład: „Żołnierz na misji w Afganistanie, dzięki WhatsApp, mógł porozmawiać z rodziną w domu”. I koniec dyskusji. Bo jak tu polemizować, skoro emocjonalny argument zamyka usta każdemu krytykowi?

Problem w tym, że za tą piękną fasadą kryje się codzienność, w której łatwiej nam rozmawiać z kimś na drugim końcu świata niż odezwać się do osoby siedzącej po drugiej stronie stołu. Wygodnie chowamy się za ekranem, bo tam jest bezpieczniej, szybciej i mniej niezręcznie. Wystarczy emoji i sprawa załatwiona. Tylko że w tym samym czasie realna rozmowa obok nas cichnie, a my udajemy, że „komunikacja” kwitnie.

Cyfrowy minimalizm to nie tylko modne hasło czy chwilowy trend. To odpowiedź na zjawisko, które narasta od dwóch dekad – coraz bardziej agresywne wykorzystywanie naszej uwagi jako waluty. W tym sensie, ekonomia uwagi to nie metafora – to realny model biznesowy gigantów technologicznych. Google i Facebook (a właściwie Meta) to jedni z głównych architektów ekonomii uwagi. Oni nie tylko ją stosująoni ją tworzyli i doskonalili przez lata jak mistrzowie zen... tylko zamiast oświecenia, ich celem jest to, żebyś nie odłożył telefonu przez 2 godziny. Twoja obecność online to towar, który się monetyzuje. 

Tristan Harris - były projektant etyczny w Google (tak, mieli tam kiedyś kogoś od etyki!), główny bohater dokumentu Netflixa „The Social Dilemma” (Dylemat społeczny– jeśli nie widziałeś, gorąco polecam, a potem wyłącz telefon 😄) – to jeden z najważniejszych „sygnalistów” z Doliny Krzemowej, który publicznie ujawnił, jak firmy technologiczne manipulują naszą uwagą. A jego "manifest" to potężny głos w sprawie etyki technologii i naszego zdrowia psychicznego. 

http://minimizedistraction.com/ 

Jego działania bardzo dobrze wpisują się w filozofię cyfrowego minimalizmu Cala Newporta – tyle że Harris wali młotem w same fundamenty Big Techu.

Minimalizm cyfrowy to nie moda. To konieczność

Nie chodzi o to, by „zniknąć z sieci”. Chodzi o to, by żyć w sieci, ale nie zwariować. Bo technologia powinna nas wspierać, a nie kontrolować. Technologia miała nam pomagać - i w wielu przypadkach wciąż to robi. Pozwala nam pracować zdalnie, kontaktować się z bliskimi na drugim końcu świata, odkrywać nowe idee i talenty. Łatwo jednak przekroczyć granicę  i… scrollujesz czterdziesty filmik z psem w piżamie, nie wiedząc, która jest godzina. W pewnym momencie dochodzisz do dziwnego wniosku: że telefon wie o mnie więcej jak ja sam o sobie. Zna moje przyzwyczajenia, godziny snu, emocje – bo analizuje to, na co patrzymy, co klikamy, co przyciąga nasz wzrok. Jest jak druga głowa. Tyle że niekoniecznie pracuje dla nas.

A co na to świat? Regulacja czy symulacja?

Cyfrowy minimalizm jako ruch społeczny czy polityka państwowa jeszcze nie jest powszechnie wdrażany, ale istnieją pojedyncze inicjatywy i kierunki, które zmierzają w tym samym kierunku. Rządy wielu krajów już zauważają, że nadmiar korzystania z internetu i mediów społecznościowych ma realne skutki społeczne, psychiczne i polityczne. W ciągu ostatnich lat temat przeszedł z poziomu „tematu dla nerdów” do poważnego zagadnienia społecznego, które dotyczy m.in. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży czy wpływu mediów społecznościowych na demokrację (dezinformacja, fake newsy, manipulacja opinią). 

W teorii wszystko wygląda pięknie. Unia Europejska, opatulona w swoje idealistyczne wartości, ogłasza: „Nie pozwolimy, by wielkie platformy cyfrowe igrały z obywatelami! Oto Digital Services Act, oto Digital Markets Act – niech żyje przejrzystość, odpowiedzialność i etyka internetu!”.
No i fajnie. Tylko że potem człowiek odpala przeglądarkę, wchodzi na pierwszą lepszą stronę i dostaje w twarz dziesięcioma okienkami: ciasteczka, regulaminy, zgody, RODO, preferencje reklamowe... i klika bezmyślnie „akceptuj wszystko”, bo przecież chciał tylko przeczytać przepis na zupę krem z dyni.

Nawet badania pokazują, że:

  • ponad 90% ludzi akceptuje wszystko „z automatu”, nie czytając,

  • większość regulaminów to język prawniczy niezrozumiały dla zwykłego człowieka,

  • a interfejsy aplikacji są celowo projektowane tak, żeby manipulować wyborem użytkownika (regulaminy zawsze są w dolnych stopkach, no bo.. "Who cares?")

I wtedy zaczyna się rodzić pytanie:
czy ta cała „regulacja internetu” to realna walka o cyfrowe zdrowie obywateli, czy tylko rytuał uspokajania sumień?

UE postawiła na opcję „informuj użytkownika”. Czyli: powiedz mu, co mu grozi, daj mu checkbox, a potem niech sam zdecyduje. To eleganckie, bardzo demokratyczne podejście - ale w praktyce sprowadza się do cyfrowego odpowiednika „przeczytaj regulamin, zanim zaakceptujesz, że możesz uzależnić się od TikToka”. A jak dobrze wiemy - nikt tego nie robi. I nie dlatego, że ludzie są leniwi, tylko dlatego, że zostało to zaprojektowane tak, byśmy nie mieli na to czasu.

Ale kiedy spojrzymy poza Europę, sprawy zaczynają wyglądać... trochę inaczej. Czasem zaskakująco lepiej, a czasem znacznie bardziej radykalnie.

Weźmy Chiny. Tam państwo nie owija w bawełnę. Jeśli coś szkodzi dzieciom – wyłącza się to. Koniec, kropka. Dzieci mają limity dzienne na gry komputerowe, TikTok w wersji chińskiej (Douyin) działa w specjalnym trybie edukacyjnym dla nieletnich, a pomiędzy godziną 22:00 a 6:00 - ekran po prostu się blokuje. Do tego aplikacje muszą oferować „tryb młodzieżowy” z treściami odpowiednimi do wieku i ograniczonym czasem korzystania. Brzmi twardo? No pewnie. Ale działa. Przynajmniej na poziomie technicznym. 

Ciekawostką jest też to, że np. gry dla dzieci, oferujące jakąś formę losowości czy hazardu muszą spełnić chińskie przepisy gier z lootami boxami. Dotyczy to ujawnienia szans dropu "wypadnięcia" skrzynek lub przedmiotów. U nas nikt nawet o tym nie słyszał i młodzi ludzie wydają fortuny swoich rodziców pod pozorem "mamo daj na 7dejsa" otwierając kolejną skrzynkę licząc na wylosowanie w grze rękawic za 250zł. (skrzynka - 10zł, klucz - 11zł, szansa dropa rękawic - 0,26%).

Czy to już cyfrowy zamordyzm? Dla Zachodu - pewnie tak. Ale Chińczycy tłumaczą to inaczej: państwo odpowiada za zdrowie młodych obywateli, więc nie ma mowy o półśrodkach. Smartfon nie może być silniejszy niż rodzic.

Z kolei Stany Zjednoczone - jak to Stany - działają wolnorynkowo, ale zaczynają się budzić z cyfrowego snu. Po latach rozkochania w startupach i „innowacji” dotarło tam wreszcie, że dzieci w wieku 12 lat nie powinny być targetowane reklamami, ani dostawać depresji z powodu Instagrama. Powstają więc pozwy zbiorowe przeciwko firmom takim jak Meta, dochodzenia w sprawie TikToka, a nawet projekty ustaw ograniczające dostęp dzieci do social mediów.

W Indiach z kolei sprawy przybierają charakter bardziej polityczny. Rząd w 2020r. zablokował TikToka i dziesiątki innych aplikacji, powołując się na bezpieczeństwo narodowe - 200mln użytkowników musiało sobie poszukać alternatywy - po 5 latach nie ma nawet słowa zająknięcia by tam powrócił. 

We Francji, Włoszech czy Słowacji zakazano dzieciom używania smartfonów w szkołach podstawowych, gimnazjach i szkołach średnich, a  nowy rok szkolny rozpoczął się od deponowania ich w futerałach i szafkach. Różne zakazy smartfonów w szkołach ma już ponad 70 krajów na świecie a u nas.. póki co wolna amerykanka.

W Polsce temat cyfrowego minimalizmu zyskuje na popularności, głównie w środowiskach psychologicznych, edukacyjnych i wśród osób szukających równowagi w pracy zdalnej. Pojawiają się podcasty, artykuły, kursy mindfulness, odwyki od social mediów ale póki co - to nadal inicjatywy oddolne, nie systemowe.

Nie bądź zakładnikiem powiadomień

Więc tak to właśnie wygląda: świat sobie jakoś radzi, każdy po swojemu. Chińczycy zamykają TikToka o dziesiątej wieczorem, Francuzi chowają smartfony do szafek, a Amerykanie pozywają Zuckerberga w imię dobra swoich dzieci. Tymczasem u nas dzieci scrollują memy w czasie mszy, a dorośli sprawdzają maila służbowego o 23:47, bo „w sumie i tak nie śpię”.

Można się z tego śmiać, można się załamywać, ale można też coś z tym zrobić. Nie, nie chodzi o to, żeby teraz wszyscy kupowali Nokie 3310 i uciekali do lasu. Ale może warto zacząć od siebie - przestać traktować każdą aplikację jak obowiązkowego gościa przy stole, wyłączyć powiadomienia, dać sobie godzinę bez ekranu, zanim zaśnie się z telefonem na twarzy.

Bo prawda jest taka, że nikt nas nie uratuje – ani Unia Europejska, ani Apple z nowym trybem skupienia, ani nawet Cal Newport piszący kolejną książkę. Świat ma do zaoferowania coś więcej niż pasek ładowania i ikonki z serduszkiem. Serio. Tylko trzeba najpierw podnieść głowę znad ekranu, żeby to zauważyć. Jeśli my sami nie zdecydujemy, że technologia ma nam służyć, a nie nas wciągać, to będziemy tylko kolejnym numerem w statystykach: "średni czas ekranu – 6 godzin 38 minut, 237 odblokowań, 528 powiadomień".

Cześć!

A tu mój GGwallet, (tak dobrze myślisz chodzi o GG/Gadu Gadu), a Ty możesz sprawdzić czy działa stawiając mi kawę, pączka albo wiesz co? Zero spiny, nic na siłę, ten blog i tak jest za darmo 😉


 

 **Gwarantuję Ci niezmienność moich treści**

Hash artykułu:

ID transakcji: sprawdź OP_RETURN i porównaj jego hash

Komentarze

Popularne posty

Discord kontra Forum – dlaczego Twój mózg tęskni za phpBB

Not Your Keys? – Krypto, Prawo i Wielkie Nieporozumienie